poniedziałek, 15 października 2018

Opowiadania twórcze

Uczniowie pisali opowiadania twórcze z dwojgiem (losowo dobieranych) bohaterów lektur obowiązkowych. Poniżej zamieszczam najciekawsze prace.
Pan Piotr nie widział

Kiedy któregoś deszczowego dnia października 2017 roku pan Piotr wybrał się do nowo otwartej francuskiej galerii handlowej Alsace, nie wiedział jeszcze, jak wielki wpływ na jego życie wywrze ta wizyta i poznana podczas niej osoba.
Klara była już nieco zmęczona. Jak każda kobieta lubiła chodzić po sklepach, ale zbyt długie wizyty, a do tego w obiektach o niezbyt interesującym ją asortymencie nużyły ją. Z  utęsknieniem myślała więc o momencie, kiedy wreszcie wróci do swojego Wacława. Choć… Może jeszcze kupi mu coś po drodze? Uśmiechnęła się na myśl o tym, że on wpadł pewnie na ten sam pomysł, po czym skierowała się do windy.
Pan Piotr z trudem taszczył ze sobą pokaźne zakupy: flakoniki najdroższych perfum, pół tuzina eleganckich torebek oraz niezliczoną ilość wszelkiego rodzaju bibelotów, a to wszystko najlepszych francuskich marek. Miał już serdecznie dość zakupów. Westchnąwszy ciężko, rozejrzał się w poszukiwaniu windy.
Dostrzegł ją szybko, więc po chwili już w niej był, ale gdy miał wybierać piętro, do windy wpadła, dysząc ciężko, dziewczyna. Spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, przeprosiła, że się wepchnęła, po czym uśmiechnięta stanęła w kącie. Typowa niepoprawna optymistka - pomyślał pan Piotr. Potem nacisnął guzik.
Winda szybko zjeżdżała w dół, a jej pasażerowie milczeli. Dziewczyna co prawda wyglądała, jakby miała ochotę na pogawędkę, ale nie zdążyła ponownie się odezwać, ponieważ nagle winda gwałtownie się zatrzymała. Pakunki, którymi obładowany był pan Piotr, wypadły mu z rąk, czyniąc niesamowity huk. Klara krzyknęła wystraszona. Zgasło światło. Utknęli między piętrami.
Kiedy wszystko już ucichło, pan Piotr, zakląwszy szpetnie, zaczął zbierać rozrzucone zakupy, w czym pomogła mu dziewczyna. Jedynym źródłem światła były podświetlone klawisze. Klara szybko zorientowała się, że jeden z nich najpewniej służy do wszczęcia alarmu, więc nacisnęła go. Rozległ się kilkunastosekundowy sygnał dźwiękowy, ale winda ani drgnęła. - Chyba musi minąć trochę czasu, zanim nam pomogą - stwierdziła dziewczyna.
Pan Piotr skinął głową.
Czekali już z piętnaście minut, gdy odezwała się Klara: - Najwyraźniej potrzebują więcej czasu niż myślałam, więc może się poznamy? Klara, miło mi. - Piotr - odrzekł jej współpasażer.
Zapadła nieco niezręczna cisza, jednak Klara szybko jej zaradziła:
- Jak się panu podoba ta galeria?
- Wcale mi się nie podoba - stwierdził sucho zapytany.
- Naprawdę? - zdumiała się Klara. - A myślałam, że jest pan wielbicielem francuskich produktów…
- To dla żony - uciął krótko pan Piotr.
- Musi ją pan bardzo kochać - powiedziała ciepło.
Pan Piotr nie skomentował jej wypowiedzi, zamiast tego zapytał tylko:
- A panienka jest mężatką?
- Tak - odparła radośnie Klara.
- Długo?
- Nie, dość krótko.
- Widać - stwierdził cierpko. - Jeszcze panience tak wesoło, potem panienka zobaczy, jak to jest.
- To znaczy? - dopytywała Klara i nie czekając na odpowiedź, ciągnęła. - Jestem w małżeństwie bardzo szczęśliwa. Pan nie?
- Nie - dobitnie oświadczył pan Piotr, mając już dosyć tego przesłuchania.
Jednak dziewczyna nie odpuszczała. Bardzo delikatnym, skłaniającym do zwierzeń kobiecym głosem, spytała: - Dlaczego, panie Piotrze.
Zapytany już miał zamiar polecić jej, by pilnowała własnego nosa, gdy uświadomił sobie, że bardzo dawno nie mówił nikomu, co czuje, a w tej dziewczynie było coś, co go do tych zwierzeń skłaniało. Coś w nim pękło. Zaczął mówić bez ładu i składu, w przerwach między słowami pochlipując żałośnie.
- Ja… Ona… Nigdy nie docenia tego, co robię… Kazała mi zwolnić mojego ulubionego kucharza… Śmieje się ze wszystkiego… Wszystkiego… Co moje… Z moich pieszczotliwych określeń… Ma swoich znajomych… Ja jej nie obchodzę… Jestem dla… Dla niej nikim… Gdyby nie te cztery wsie dziedziczne to… Już dawno… Bym się z nią… Rozwiódł… Rozwiódłbym się...
Klara nie była pewna, jak zareagować, czy wstawić się za swoją płcią, czy też okazać współczucie sterroryzowanemu mężowi. Wybrała więc złoty środek. Podczas tej smutnej wypowiedzi pan Piotr osunął się na podłogę, a zakupy znowu leżały porozrzucane. Klara usiadła naprzeciwko niego i tak delikatnym głosem, jaki była w stanie z siebie wydobyć, zaczęła mówić: -Ależ panie Piotrze. Panu jest bardzo ciężko i bardzo mi pana żal. Tylko to niekoniecznie jest tak, jak się panu wydaje. Żądania żony mogą się panu wydawać niezrozumiałe, ale z własnego doświadczenia wiem, że to sposób sprawdzenia, ile mężczyzna jest w stanie zrobić dla ukochanej - uśmiechnęła się na wspomnienie rozmowy z Papkinem. - A odnośnie mody, to każda kobieta się nią interesuje. To całkiem naturalne. Myślę, że to dla pana chce być piękna, ubierać się wytwornie. A wracając do kucharza, pewnie nie zdawała sobie sprawy, że to pana ulubiony. Niech pan sobie przypomni, czym urzekła pana na początku… Na pewno coś takiego było, tylko potem spowszedniało. W głębi serca bardzo się państwo kochacie, wystarczy jedynie sobie to przypomnieć...
Kiedy Klara to wszystko mówiła, pan Piotr siedział skulony z zamkniętymi oczyma. Dziewczynie wydawało się nawet, że jej nie słucha, ale on chłonął każde słowo. Mówiła tak prosto, tak zrozumiale. Jak mógł przedtem być takim głupcem? Nie dostrzegać tego, o czym mówiła? Rzeczywiście zapomniał zalety żony, dostrzegał tylko jej negatywne cechy. Kiedy to sobie uzmysłowił, winda ruszyła.
    Opuściwszy galerię, pan Piotr był już zdecydowany, nie żywił najmniejszej wątpliwości, co powinien zrobić. Musi wszystko naprawić, musi powiedzieć żonie, że ją kocha, wtedy może ona odpowie mu to samo, nawet jeśli ma to brzmieć ,,Je t’aime’’.
    Pan Piotr przechodził przez ulicę. Nie widział samochodów, nie słyszał oszalałego ryku klaksonów. Myślał o miłości… O żonie…
    Ból w piersi… Coś zapiera dech… Szum w głowie. Niebo i ziemia zlewają się w jedno. Śmierć? Uczucie jakby spadał w otchłań… Robi się strasznie gorąco, potem coraz zimniej, zmniej… Ktoś przy nim klęka… To ona? Nie, to niemożliwe. A jednak ona… Musi jej powiedzieć… Otwiera usta, ale nie wie, czy słychać jego słowa… Obraz zaczyna się zamazywać. Oczy zaszły jakby białą mgiełką… Nie czuje już nic, nic....
    Kobieta, która udzielała panu Piotrowi pierwszej pomocy powiedziała jego żonie, że próbował powiedzieć jakieś dziwne słowa, coś jak ,,żu tem, Filida’’. Wdowa zrozumiała.

    Natalia i Amelia - klasa 8




Nawiedzeni dobrocią

Malownicza, polska wieś. Wiek XIX. Przed Skawińskim rozciąga się widok kilku zabudowań, resztę krajobrazu tworzą już tylko pola. Kiedy ostatnio miał okazję ujrzeć swoją piękną ojczyznę? Tyle już czasu minęło. Pomyślał o tym, co przeżył na obczyźnie. Pamiętał wszystko, żołnierskie lata, próby pracy w tak wielu miejscach, z których nadal najboleśniej wspominał latarnię. Ale skoro to przez nagłą tęsknotę za cudowną Polską stracił tamto “swoje miejsce na Ziemi”, to może jest to właśnie znak, że te kilkaset schodów, zwieńczonych paroma metrami kwadratowymi i to wszystko otoczone przez kapryśną wodę, wcale nim nie było? Może dopiero teraz, jako już duch, w końcu zazna szczęścia i spokoju, którego za życia wiele nie posmakował...?
Skawiński postanowił spędzić noc pod gołym niebem. Jako duch nie musiał spać, dlatego też mógł przez całą noc myśleć o swojej sytuacji. Wiedział już wszystko o byciu zjawą, więc wiedział także, że spacer po okolicznych miejscowościach nie zaszkodzi - w swej naturze był teraz niewidzialny. A że był niewidzialny - był też póki co samotny. Nie przeszkadzało mu to jednak, sądził, że czyjeś natrętne biadolenie tylko zepsułoby wspaniałą wycieczkę po ojczyźnie. Przechadzał się pomiędzy kolejnymi polami, zapominając o troskach, zmartwieniach… bo niebo… niebo tak cudownie błękitne… lasy takie zielone… pola skąpane w słońcu… tak bardzo tęsknił. Tyle w życiu zobaczył. Nic nie równało się jednak z jego wspaniałą ojczyzną. Był zachwycony, odczuwał więc głęboki żal, że już zaczyna się ściemniać. Postanowił jednak, że trudno, będzie zwiedzał po ciemku. Skąpana w świetle księżyca ojczyzna też wyglądała pięknie. Stwierdził też, że warto byłoby mieć na następną noc jakieś schronienie. Nadal pozostały mu człowiecze przyzwyczajenia. Tę jednak spędził na świeżym powietrzu na obrzeżach miasteczka. Dalszą wyprawę rozpoczął po świcie. Nie zaszedł jednak daleko. Trochę pokręcił się po okolicy, kiedy to w oddali, na horyzoncie, zauważył zarysy zamku. Spodobał mu się, postanowił się tam czym prędzej udać. Budowla bowiem wyglądała na opuszczoną, piękną i majestatyczną, ale opuszczoną. To więc dla Skawińskiego był obraz idealnego tymczasowego lokum. Ruszył więc przed siebie, a już na miejscu napotkał duży tajemniczy zamek, który był podzielony na dwie części. Jedna z nich była cała kolorowa. Ściany pałacu zdobiły malownicze obrazy, a w co niektórych oknach widniały barwne witraże.  Skawiński zauważył tam też drewniane schody, po których dostał się na drugie piętro. W jednym z pomieszczeń znajdowała się sala wyłożona lustrami, na środku stało drzewo, przebijające okienną szybę. Skawiński czuł się tam bardzo dobrze, lecz jego ciekawość zaprowadziła go do drugiej części zamku. Zauważył on tam wielką pustkę, ściany były koloru białego. Gdy zaczął zwiedzać kolejne komnaty, natrafił na stary zegar,  który nie miał wskazówek i wybijał cały czas godzinę drugą. Dziwny zamek... stół bez krzeseł, pokój bez okien, zakurzone instrumenty muzyczne. Postanowił zajrzeć na koniec zwiedzania do dawnej kuchni. Nie spodziewał się jednak tam zastać…innego...innego ducha! Był całym sercem przekonany, że budynek jest pusty. A tu proszę, to samo serce biło teraz ze strachem i jednoczesną ekscytacją. Mężczyzna-duch także wyglądał na porażonego widokiem gościa. Wielu rzeczy by się spodziewał, ale żeby coś takiego? Skoczył więc na równe nogi i zawołał:
- Kim jesteś, przybyszu!?
- Mam raczej takie samo pytanie do Ciebie! Wystraszyłeś mnie! - odparł Skawiński.
- Och, doprawdy!? Wydaje mi się, że nie tylko ja jestem tu duchem! - wykrzyknął w odpowiedzi mężczyzna. - Poza tym, to mój zamek! Skawiński uświadomił sobie, że rzeczywiście popełnił błąd. Przeprosił więc ze skruchą,  mężczyźni przedstawili się sobie.
 - Dziękuję za przyjęcie mnie w taki sposób. Ktoś inny wygoniłby mnie gdzie pieprz rośnie! - powiedział Skawiński.
- Może i mój sąsiad furiat tak właśnie by zrobił, ale nie ja. Nudzę się tu śmiertelnie i widok towarzysza raduje moje serce.
- Ach, dziękuję ci, doprawdy ci dziękuję. Ale jaki sąsiad? Czyż zamek nie jest zamieszkany tylko przez ciebie?
- Tak, teraz już tak. To długa historia. Chętnie ci ją opowiem. Chyba nigdzie ci się nie spieszy?
I tak oto mężczyźni rozmawiali przez resztę dnia, całą noc i kolejny poranek. Tematów im nie brakowało. Mieli do opowiedzenia całe swoje życia. Skawiński mówił o pracy na latarni. O swoich podróżach, bitwach, w których wziął udział, o powstaniu i o swoim pechu w życiu. Rejent o Cześniku, także o swoim synu Wacławie, który wyniósł się z zamku ze swoja żoną Klarą. O kłótniach. Obaj doszli do wniosku, że swoje życia przeżyli nie tak, jakby tego chcieli. Dopiero teraz, pośmiertnie już zauważyli, ile czasu zmarnowali. Ile szczęścia nie zaznali. Zdecydowali się to naprawić. Nie mogli cofnąć czasu, ale mogli zacząć go dobrze wykorzystywać. W całej tej żarliwości do naprawienia życiowych błędów zakiełkował pomysł. Pomysł na przerobienie zamku w miejsce, gdzie dzieci traktowane przez rodziców nie najlepiej mogłyby zamieszkać, gdzie mogłyby zaznać beztroski dzieciństwa, która była im odbierana. Rejentem kierowała chęć zrobienia czegoś dla innych do pary z chęcią pozbycia się skąpstwa. Skawińskim natomiast kierowała chęć zaznania w życiu ciepła domowego ogniska. Obaj pragnęli uśmiechu na dziecięcych twarzach, obaj byli zdeterminowani. Ekscytacja i radość pomagały im w realizacji swoich celów. Zamek owszem, wymagał małych przeróbek, ale wszystko dali radę zrobić we własnym zakresie. Cały czas ćwiczyli też wywoływanie wizji swoich ciał i po pewnym czasie osiągnęli już całkiem wysoki w tym poziom. Wszystko było więc gotowe. W zamku zamieszkały pierwsze dzieci. Skawiński od razu stał się dla nich jakby drugim ojcem, dbał o każde z osobna jak o własne. Rejent był doskonałym nauczycielem i pomysłodawcą zabaw, przeszkolonym także w gotowaniu. Zamek tętnił życiem, codziennie rozbrzmiewał śmiechem szczęśliwych jak nigdy maluchów. I tak dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, rok w rok. Dwaj mężczyźni promienieli radością, widząc, jak wiele dla innych udało im się zrobić. Wiele z tych dzieciaczków wyrastało w owym zamku na porządne dorosłe osoby ze wspaniałymi wspomnieniami z dzieciństwa. Każdy, kto Rejenta ze Skawińskim opuszczał, za jakiś czas wracał i dziękował im za wszystko,  pomagał przy nowych pokoleniach. Przeszłość duchów dała im siłę, by stworzyć dla innych raj na ziemi:
- Moje serce nie ma ograniczeń dla was, dzieci, cudownych małych istotek, które dały mi tyle szczęścia. Przy was nie znam pojęcia złego humoru, smutku. Dajecie mi tyle siły i motywacji. Kocham was wszystkich tak  samo z siłą, która podniosłaby cały ten zamek. Kocham was każdego z osobna, ale każdego równie mocno.
I tak właśnie minęło w zamku wiele pięknych lat. Nic nie jest jednak wieczne. Nic, co jest na świecie. Tak samo czas Skawińskiego i Rejenta dobiegł końca. Odpracowali dobrem kredyt zaciągnięty na zło. Odeszli więc ostatecznie w otchłań życia wiecznego, nadal codziennie z nieba tuląc do snu każdego swojego podopiecznego z osobna.
    Działalność Rejenta i Skawińskiego nie skończyła się wraz z ich odejściem. Przejął ją jeden z ich dawnych wychowanków i dzieci nadal otrzymywały cudowne dzieciństwa. Bo czymże byłby świat bez dobroci? Bezinteresowna pomoc jest warta wszystkiego, skąpstwo - nic. Nie warto w życiu skupiać się tylko na sobie, wszystkich rzeczach, które w obliczu życia i śmierci, szczęścia i nieszczęścia - są nieważne. Nie warto przejmować się tylko przeszłością, warto naprawić ją dobrym wykorzystaniem teraźniejszości. Bądźmy szczęśliwi i dawajmy szczęście.
Daria - klasa 8
Sknera

Pan Piotr był już starym człowiekiem. Przez większość życia zajmował się gromadzeniem majątku. Nieszczęścia takie jak śmierć żony czy upadek Rzeczypospolitej nie robiły na nim żadnego wrażenia, jednak zdecydowanie nie można by go nazwać człowiekiem szczęśliwym. Był zwolennikiem ugody z zaborcami, uważał, że walka może mieć tylko negatywne konsekwencje. Stary szlachcic większość czasu spędzał w swoim domu, korzystając ze spokoju. Nikogo to nie dziwiło, gdyż czasy młodości Piotra dawno już minęły.
Jednak nikt, nawet sam Piotr, nie wiedział, że jego życie niedługo bardzo się zmieni. Pewnej nocy miał sen. Dziwny sen. Bardzo dziwny sen. Śniło mu się, że mógł obserwować świat i wszystkich ludzi, nie będąc przez nich zauważonym. Widział króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, nieprzejmującego się zupełnie niczym i nierobiącego nic, aby pomóc Polakom. Taka postawa zupełnie nie dziwiła Piotra. Rozumiał (albo chociaż tak mu się wydawało) poczynania króla i zgadzał się ze wszystkim, co robił władca. Widział też ludzi, którzy nie potrafili pogodzić się z utratą niepodległości. Patrzył też na tych, dla których obojętne było, kto nimi rządzi. W końcu zobaczył swój dom i okolicę. Nagle zauważył w oddali jakieś światło, jakby ogień. Pewnie płonął dwór jednego z sąsiadów. Piotr chciał iść w kierunku źródła światła, jednak nie zdążył tego zrobić, gdyż w tym momencie obudził się.
   
- Dziwne... - powiedział do siebie. - Ten sen był bardzo ciekawy... Wszystko wyglądało jak prawdziwe... Tylko że żadnemu z moich sąsiadów nic nie spłonęło... - jeszcze przez chwilę myślał nad znaczeniem snu, ale po chwili mruknął - To bzdury, niewarte rozmyślań...   
Niedługo potem Piotr zapomniał o śnie, jednak wieczorem, zajęty jak zwykle swoimi sprawami, zobaczył przez okno chłopa biegnącego w stronę dworu. Piotr od razu wyszedł z budynku. Biegnący człowiek zdążył podbiec dostatecznie blisko, aby można było go usłyszeć. Był wyraźnie przestraszony.
- Jaśnie panie! - krzyczał.
- Co się stało? - spytał Piotr.
- Stodoła płonie! - odpowiedział zapytany.   
- Czyja?    
- Jaśnie pana Michała. Mówił, że przyda się pomoc sąsiadów... - wysapał.
Piotr natychmiast posłał do sąsiada kilku ludzi. Po kilku godzinach pożar został ugaszony, jednak Piotrowi nie mogła dać spokoju myśl o ostatnim śnie. Zastanawiał się, dlaczego we śnie widział pożar, o którym nikt nie mógł wtedy wiedzieć. Rozmyślania postanowił odłożyć na następny dzień. Jednak tej nocy miał bardzo podobny sen. Tym razem widział potężną armię na zachodzie, dowodzoną przez niezwykle utalentowanego dowódcę.     Wśród żołnierzy było widać także Polaków. Piotr obserwował kolejne zwycięstwa, jednak nie wiedział, jaki jest cel tej wojny. W końcu zobaczył, jak utworzone zostało Księstwo Warszawskie. Widział ludzi cieszących się z pokonania zaborców. Niedługo potem zobaczył przygotowania wielkiej armii do ataku na Rosję.
Obserwował wyprawę, początkowo będącą pasmem zwycięstw, jednak po chwili zobaczył porażkę. Wielką porażkę. Żaden, nawet najlepszy dowódca nie poradził sobie z tak potężnym wrogiem jakim jest rosyjska zima. Podczas odwrotu wielu nieprzyzwyczajonych do niskich temperatur żołnierzy umarło. Armia nie była już wystarczająco silna, żeby przeciwstawić się wrogom. Polacy znowu dostali się pod władzę zaborców. Piotr był bardzo zainteresowany tym, co się stanie, jednak w tej chwili obudził się. Czuł się źle. Przez chwilę leżał, próbując przypomnieć sobie sen. Nie miał pojęcia, jaką armię widział, jednak był pewny, że musi to być coś ważnego. Większość tego dnia spędził w łóżku, gdyż było wyraźnie widać, że nie jest zdrowy. Nie pomógł nawet specjalnie wezwany z miasta lekarz, który był w tej sytuacji kompletnie bezradny.

Stan zdrowia Piotra pogarszał się z dnia na dzień. Sny chorego pozostały bez zmian. Widział rozwijający się przemysł i robotników pracujących nad siły dla bogatych właścicieli fabryk. Widział powstanie listopadowe i błędy nieudolnych dowódców będące powodem klęski polskiej armii. Obserwował bunty robotników żądających równości. W ciągu kolejnych nocy widział oddziały słabo uzbrojonych powstańców walczących przeciwko dziesięciokrotnie większej i dużo lepiej uzbrojonej armii rosyjskiej. Po obudzeniu Piotr pierwszy raz w życiu zwrócił uwagę na biednych i gnębionych ludzi. Tego dnia czuł się bardzo źle. Gdy zasnął późnym wieczorem, jak zwykle, widział we śnie przyszłe wydarzenia. Jednak tym razem nie patrzył na swoją ojczyznę. Tym razem widział miasta większe i bardziej rozbudowane niż w Królestwie Polskim. W jednym z nich zobaczył człowieka, prawdopodobnie właściciela jakiegoś kantoru lub biura. Ten niemłody mężczyzna był ponury i wyraźnie nielubiany przez ludzi. Nie odpowiadał na ich pozdrowienia, wyglądał, jakby nie odchodzili go inni ludzie. Był skoncentrowany wyłącznie na sobie. Piotr postanowił dalej obserwować tego nietypowego mieszkańca miasta. Zobaczył, jak gbur wchodzi do biura, w którym czekał na niego jego pomocnik. W pomieszczeniu było bardzo zimno, gdyż ponury właściciel zakazał swojemu pracownikowi rozpalania w piecu, pomimo mrozu na zewnątrz. Piotr nie wiedział, czy dobrze zrozumiał, ale właścicielowi chodziło o oszczędzanie węgla, chociaż nie była to wcale żadna cenna rzecz, szczególnie biorąc pod uwagę majątek sknery. Po kilku chwilach ktoś zapukał do drzwi biura. Był to prawdopodobnie jakiś krewny lub przyjaciel właściciela. Został jednak bardzo szybko i niekulturalnie wyproszony. Po jakimś czasie ktoś znowu zapukał. Tym razem odwiedzający prosili o pieniądze potrzebne im, aby pomóc biednym ludziom. Spotkali się jednak z takim samym przyjęciem, jak poprzedni gość. Piotr zastanawiał się, dlaczego ten bogacz jest aż tak chciwy. Przecież mógł podzielić się swoim majątkiem z biednymi, ale nie chciał tego zrobić. Po co mu było tyle pieniędzy? Nikt tego nie wiedział. Po chwili Piotr przypomniał sobie, że sam też kiedyś taki był. Świetnie pamiętał, jak ożenił się dla majątku i przez długi czas był z tego powodu nieszczęśliwy. Dopiero pod koniec życia zrozumiał, że pieniądze nie dają szczęścia. Dopiero teraz zrozumiał, że przez całe życie był jak człowiek, na którego patrzył. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie nazwiska sknery. Skurcz?... Nie... Skrucz?... Też nie... Scrooge! Piotr postanowił poobserwować też innych ludzi. Najwyraźniej było jakieś święto, gdyż wszyscy zbierali się w domach, aby wspólnie spędzić czas. Wszyscy poza Ebenezerem Scrooge’em. Ten gburowaty sknera siedział sam w swoim małym ciemnym domu. Piotr nie wiedział, co myśleć o tym człowieku. Wiedział tylko, że on sam też taki był. I właśnie dlatego w tym momencie szlachcic postanowił się zmienić. Miał już dość patrzenia na innych ludzi. Chciał się zmienić. Chciał być lepszym człowiekiem. Chciał zrobić coś dobrego zaraz po obudzeniu się.
Jednak tego dnia Piotr już się nie obudził...



Filip - klasa 8